sobota, 15 października 2016

Mam na imię Lucy, Elizabeth Strout- recenzja #220

Nazywam się Lucy Barton, przedstawia się główna bohaterka, będąca jednocześnie narratorką najbardziej kameralnej powieści w dorobku Elizabeth Strout "Mam na imię Lucy".
 
Lucy, mieszkająca w Nowym Jorku, spełniona pisarka, szczęśliwa matka, trafia do szpitala. Operacja wycięcia wyrostka robaczkowego, zamienia się w dziewięciotygodniowy pobyt w tym miejscu. Nieoczekiwanie dla niej, w szpitalu zjawia się niewidziana od lat matka Lucy. Niewinne plotki o ludziach z przeszłości wyzwala w Lucy kaskadę wspomnień z dzieciństwa naznaczonego ubóstwem, izolacją, przemocą.

Czytając opis fabuły trudno nie oprzeć się wrażeniu, że powieść Strout ociera się o banał. Jednak z tej prostej historii, z błahych rozmów córki z matką płynie głęboka treść i ocean emocji.

Powoli z kart powieści wyłania się obraz Lucy, i jej rodziny nie patologicznej, ale tylko pozornie normalnej. Ojciec powrócił z drugiej wojny światowej jako psychiczny wrak, na zawsze naznaczony jej piętnem. Matka niezdolna do okazywania uczuć. Żadne z nich nie było w stanie zaspokoić materialnych, jak i emocjonalnych potrzeb swoich dzieci. Relacje panujące w rodzinie Lucy piętnują ją na całe życie. Poczucie winy, wstyd, to wszystko ciągnie się za Lucy w jej dorosłym życiu. I mimo, że udało jej się wyrwać z tego świata, dała sobie radę, to i tak wewnątrz jest wciąż zranionym dzieckiem, które czuje, że nie zasłużyło na nic dobrego. Czuje się spełniona, ale tylko pozornie, bo wciąż czuje się samotna.
"Mam na imię Lucy" to książka o tożsamości, którą kawałek po kawałku główna bohaterka układa ze swoich chaotycznych wspomnień, obrazów z przeszłości. Lucy walczy  z pamięcią, zarówno swoją jak i cudzą, stara się jak może, by jak najwięcej sobie przypomnieć. Zdaje sobie sprawę, że "Tak wiele w życiu wydaje się być domysłem", nawet przedstawienie się komuś imieniem i nazwiskiem nic o nas w rzeczywistości nie mówi. Życie składa się z pozorów i domysłów, a to kim się stajemy zależy od tego co przeżyliśmy, od naszych odczuć, emocji.

Elizabeth Strout zbudowała swoją powieść wokół ciszy. W kilku słowach potrafi oddać relacje panujące między matką i córką. Więcej niż słów jest milczenia, ciszy. Z tej ciszy można odczytać wszystko. Te puste przestrzenie wypełnione milczeniem, przepełnione są emocjami, tęsknotą za przebaczeniem, spokojem i czułością.

"Mam na imię Lucy" utwierdziła mnie w przekonaniu, że Elizabeth Strout jest pisarką wybitną, o niezwykłym talencie ujmowania niezwykle trudnych relacji rodzinnych prosto, zdecydowanie, ale subtelnie i delikatnie.
To książka, która nie przynosi ukojenia, a jedynie żal i smutek. Strout dotknęła tematów trudnych, ale uczyniła to z niespotykaną wrażliwością, łagodnością, skupiając się na relacjach i emocjach.

Mam na imię Lucy, Elizabeth Strout, Wydawnictwo Wielka Litera,  2016, ss. 203

6 komentarzy:

  1. Trudna tematyka. Z pewnością warta poznania,ale teraz szukam czegoś lżejszego. Zapisuję tytuł na później :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudna, ale przepięknie napisana, mam nadzieję, że zdecydujesz się przeczytać, bo warto.

      Usuń
  2. Jestem niesamowicie ciekawa tej powieści, od kiedy zobaczyłam ją w zapowiedziach. Chociaż nie czytałam innych utworów autorki, podskórnie czułam, że ta banalność fabuły jest tylko pozorna. Utwierdziłas mnie w tym przekonaniu:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałam wcześniej "Okruchy codzienności" teraz bardziej znane pod tytułem "Olive Kitteridge" i również zrobiły na mnie ogromne wrażenie. "Mam na imię Lucy" jest napisana inaczej i prawi o czymś innym, ale warto przeczytać obie. Niedawno ukazali się "Bracia Burgess", których również chciałabym poznać. Sięgnij według mnie warto.

      Usuń
  3. Relacje pomiędzy matką i córką (które nie zawsze układają się pomyślnie), a do tego książka z New York w tle. Może się skuszę.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...