"Tłuczki" Katarzyny Wiśniewskiej to dzieje pewnej wrocławskiej rodziny. Dalekiej od perfekcyjności, koszmarnej, choć idealnie działającej, bo opartej na manipulacji, tresurze i bogatym katalogu kar.
Dom Kazaliczów twardą ręką trzyma dziadek Wincenty, który nie znosi komunistów, dewotów, ale z lubością cytuje i czytuje księdza Tischnera, pogardza kobietami, ludzkimi słabościami i Chrystusem, który wybacza, więc jest mięczakiem. Nie bije, bo "bicie jest dla motłochu", a Wincenty jest ponad nim. To on ustala panujący w położonym trzonoliniowcu mieszkaniu patriarchalno- totalitarny porządek, decyduje co wolno, a co nie, celebruje powtarzalne zdarzenia. Wszystko musi być tak jak powie Wincenty, stałe jak projektowane przez niego kiedyś mosty. Niezmienne godziny posiłków, zakaz kąpieli w przed chwilą wyszorowanej wannie, równe tempo wędrówki podczas górskich wycieczek, bezwzględne wymagania niebycia tłuczkiem, ofermą czy foremką. Ofiarami jego tyranii są żona, córka i wnuczka, tak skutecznie przez niego zmanipulowane, że złość i nienawiść jakiej doświadczają od najważniejszego w ich życiu "meszczyzny" przekuwają wbijając kolejne szpile osobom sobie najbliższym. Przenoszą toksyczny jad nienawiści i emocjonalny chłód na kolejne pokolenia.