"Wszyscy na Zanzibarze" autorstwa Johna Brunnera po raz pierwszy ukazała się w 1968 roku, zdobywając rok później nagrodę Hugo za najlepszą powieść. Jak najbardziej zasłużenie, bo ta dystopijna wizja świata ukazana w nie-powieści Brunnera zaskakuje swoją trafnością, jednocześnie przerażając swoim realizmem. Niewiele jednak brakowało, by moja znajomość z twórczością tego autora skończyła się szybciej nim na dobre się rozpoczęła.
Powieść otwiera Kontekst, pomagający zrozumieć zasady i reguły występujące na świecie: "Punkt widzenia bywa niebezpiecznym luksusem, gdy zaczyna zastępować zrozumienie"
Sama akcja powieści toczy się w 2010 roku. Brunner pogrąża nas w dysfunkcyjnym, przeludnionym, nasyconym mediami światem, gdzie czytelnik ma wrażenie jakby ktoś przerzucał nim jak kanałami w telewizji pomiędzy Światem tu-i-teraz - kanałem informacyjnym mówiącym o tym, co się
dzieje na świecie; Ciągłością, która stanowi główną oś fabularną oraz Na zbliżeniu, która jest uzupełnieniem fabuły poprzez przedstawienie drugo- i trzecioplanowych postaci.
Istotę wizji świata przedstawionej przez Brunnera pomaga nam poznać dwójka głównych bohaterów. Donald Hogan, uśpiony rządowy agent, który zostaje wysłany z misją do Yatakangu, oraz Norman House wysłany z misją do Beninii, gdzie ma być odpowiedzialny za poprawę trudnej sytuacji w tym afrykańskim mieście.