Klasyczny reportaż, to chyba ostatnia rzecz jaką można powiedzieć o książce Ziemowita Szczerka "Przyjdzie Mordor i nas zje. Czyli tajna historia Słowian". Najbliżej jej do gonzo, powieści drogi, jednak zamiast przez amerykańskie bezdroża, autor zabiera nas w narkotykowy trip przez ukraińskie stepy. Ukraiński hardkor, będący słodko-gorzką refleksją nas samych.
Główny bohater Łukasz Ponczyński, być może dla zabawy, z ciekawości, z chęci doświadczenia czegoś innego, nowego, orientalnego, wyrusza na Ukrainę. Będąc pod wpływem alkoholowych procentów, których źródłem jest cudowny balsam Wigor jego obserwacje miejsc, których odwiedza i ich mieszkańców są zupełnie trzeźwe, a narkotyczny haj jeszcze bardziej pomaga mu poczuć tę "wschodniość", w poszukiwaniu której Łukasz wyruszył na Wschód.
I jak na Ukrainę wyruszył jak do post-radzieckiego skansenu, trochę jak do zoo, safari, to wraz z upływem czasu zmienia się jego postrzeganie zarówno na ten kraj jak i jego mieszkańców.
Powieść Ziemowita Szczerka to nie tyle opowieść o samej Ukrainie, którą oglądamy oczami naszego bohatera, ale książka o Polakach, naszej mentalności oraz próba odpowiedzi na pytanie po co Polacy jeżdżą na Ukrainę. I niestety refleksje mają gorzki smak.
Pierwszym powodem dla którego wybieramy Ukrainę to orientalizm, które oferuje ten kraj. Ukraina dla odwiedzających ją Polaków to taka europejska Afryka, kraj trzeciego świata, egzotyka na wyciągnięcie ręki, państwo do którego przyjeżdża się jak do zoo, śmiejąc się z wszechobecnej biedy, prób parodiowania przez Ukrainę zachodu. Czy jedziemy tam by zobaczyć słynne ukraińskie stepy czy poczuć, że jesteśmy lepsi niż inni, napawając się widokiem biednej i zapuszczonej Ukrainy?
Autor piętnuje to protekcjonalne ocenianie, patrzenie z góry, z poczuciem wyższości.
"- Po co tu przyjeżdżacie, wy, Polacy? – zapytała. (…) To ja ci
powiem, dlaczego tu przyjeżdżacie – zignorowała moje pytanie. –
Przyjeżdżacie tutaj, bo w innych krajach się z was śmieją. I mają was za
to, za co wy macie nas: za zacofane zadupie, z którego się można
ponabijać. I wobec którego można poczuć wyższość."
Drugim powodem wyjazdów Polaków na Ukrainę jest sentymentalizm i chęć sprawdzenia mitu Wielkiej Rzeczypospolitej od morza do morza. Pisarz skutecznie te kulturowo-patriotyczne frazesy, narodowe stereotypy "ostatniego romantycznego narodu" wyśmiewa. Dostaje się polonistkom podróżujących po Drohobyczy śladami Schulza i czytającym "Sklepy cynamonowe", czy patriotycznym turystom odbywającą spacery po polskim Lwowie. Mitologizowanie, które dokonuje się w duchu wielkiej i potężnej Polski powoduje, że tak naprawdę robimy z siebie idiotów.
Ukraina, którą przedstawia nam Szczerek z jednej strony jest bardzo poważna, z drugiej podlana tonami absurdu, który jest najlepszym sposobem na obnażenie naszych, polskich wad. "Przyjdzie Mordor i nas zje. Czyli tajna historia Słowian" w gruncie rzeczy przedstawia naszą rzeczywistość, ale w alternatywnej wersji. Jest krzywym zwierciadłem, w którym mogą przejrzeć się Polacy, by uleczyć swoje kompleksy wyższości.
"- Ale co w tym interesującego? W rozpieprzeniu? W biedzie? (…) Co,
egzotykę w biedzie dostrzegłeś i dlatego cię zainteresowało? (…) My tu
żyjemy, to jest nasza rzeczywistość. My tu mamy swoje lęki, swoje
nadzieje. Co więcej, my, kurwa musimy tę rzeczywistość jakoś starać się
polubić, żeby nie zwariować. Traktować ją serio. Z całą powagą. Bo innej
nie mamy."
Diagnoza jaką wystawia Ziemowit Szczerek w swojej powieści jest bardzo bolesna, nie potrafimy zrozumieć tego co dzieje się za naszą wschodnią granicą, tego, jak ukraińska rzeczywistość, która dla nas może być baśniowym tolkienowskim Mordorem, czymś nieogarnialnym, bajzlem, dla Ukraińców jest codziennością. Normalnym krajem, "tylko, że chujowo urządzonym."
"Przyjdzie Mordor i nas zje. Czyli tajna historia Słowian." Ziemowita Szczerka powala. Powieść która jest jednocześnie piękna i opychająca, słodka i gorzka, ale co najważniejsze mądra i szczera. Mocna jak balsam Wigor wymieszany z kwasem chlebowym. Polecam.
Przyjdzie Mordor i nas zje. Czyli tajna historia Słowian, Ziemowit Szczerek, Korporacja Ha!art, 2013, ss. 221
Mam wrażenie, że ta książka bardziej wpasowałaby się w mój gust, niż poprzednia tego autora, o której pisałaś. Choć mogę się mylić.
OdpowiedzUsuńP.S. Coraz ładniejsze te Twoje zdjęcia :)
Mordor jest całkiem inny niż "Tatuaż z tryzubem" , ten jest bardziej dosadny i chyba przez to bardziej przystępny.
UsuńDziękuję, czasem wychodzą mi lepsze, czasem gorsze. Z przewagą tych drugich :)
Z pewnością warto ją poznać zwłaszcza teraz kiedy się tyle mówi o "przyjaźni" polsko- ukraińskiej a raczej próbuje się ją zaszczepić w narodzie.. Myślę raczej, że w naszej narodowej podświadomości ciągle traktujemy Ukraińców jako swoich "poddanych". Takich z czasów powieści Sienkiewicza i większość podróży ma właśnie taki charakter sentymentalny co nie raz samego mnie trochę śmieszyło zwłaszcza u ludzi, którzy pojęcia o historii nie mają. Książkę dopisuję sobie do listy: "do poznania" :)
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, że jest szczera. Jestem jej ciekawa.
OdpowiedzUsuńTa książka się chyba nawet spektaklu doczekała, bo tytuł mi się obijał o uszy to tu, to tam, ale nigdy nie miałem przyjemności
OdpowiedzUsuńChyba nie jednego, nie tak dawno była premiera w Teatrze Nowym w Krakowie, ale nie udało mi się dotrzeć, mam nadzieję, że następnym razem się uda.
UsuńBrzmi ciekawie, chętnie przeczytam o Ukrainie, Ukraińcach i tej naszej "przyjaźni".
OdpowiedzUsuńZnam autora i książkę, warta polecenia, przypomnienia :)
OdpowiedzUsuń