piątek, 3 czerwca 2016

Brudna robota, Christopher Moore - recenzja #159

Nie lubimy mówić  o śmierci, nie chcemy o niej myśleć, mimo że jest najbardziej naturalnym wydarzeniem w życiu każdego człowieka. Śmierć jednak o nikim nie zapomina i prędzej czy później przychodzi. Czy można ją oswoić i przestać się jej bać? Amerykański pisarz Christopher Moore podjął się tego zadania, w dość nietypowy sposób, w swojej powieści "Brudna robota" oswaja śmierć na wesoło.

Charlie Asher to całkiem zwyczajny mężczyzna, wiodący spokojne i szczęśliwe życie. Prowadzi komis, ma piękną i inteligentną żonę, z którą czekają na narodziny pierwszego dziecka.  Jego życie to wręcz sielanka, jednak tylko do momentu narodzin jego córki Sophie, gdy przy jej narodzinach umiera jego żona Rachel. Charlie zostaje nie tylko samotnym rodzicem, bo wokół niego zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Ludzie, których spotyka zaczynają umierać, na jego domu przysiadają wielkie kruki, ze studzienek kanalizacyjnych słyszy szepty, a niektóre przedmioty w jego sklepie zaczynają świecić na czerwono. To nie szaleństwo, ale nowa posada. Charlie zostaje wybrany na "stanowisko" handlarza śmiercią.


Christopherowi Moore udało się napisać książkę o śmierci, która sprawia, że śmiejemy się z naszych największych lęków, ale bez cienia drwiny. Śmierć to poważna sprawa, ale niekoniecznie musi być poważnie traktowana przez cały czas.

Zabawna, to za mało powiedziana,  w "Brudnej robocie" rozśmiesza praktycznie wszystko, fabuła, postacie, styl, czarny humor, który momentami osiąga poziom niemal absurdalny. Całość sprawia, że powieść jest absolutnie niepowtarzalna i oryginalna. Nie myślałam że historia, której tematem przewodnim jest śmierć, może być śmieszna, a ta właśnie taka jest.
Autor kompletnie ignoruje ograniczenia realnego świata, życie nie tylko tętni tutaj na ulicach San Francisco, gdzie toczy się akcja,  ale i w podziemnych kanałach znajdujących się pod miastem. Tam jednak lepiej nie zaglądać, bo nie wszystkie piekielne ogary ukrywające się w kanałach zadowolą się mydłem. Pisarz tworzy dzikie i zwariowane sytuacje,  dając  przy tym szerokie pole do przemyśleń na temat prawdziwego życia i śmierci. Bo "Brudna robota" oprócz tego że bawi,  to także powieść poważna, refleksyjna, potrafiąca głęboko poruszyć. Pisarzowi udało się pokazać ludzką twarz śmierci, właśnie dzięki temu że podszedł do tematu z dużym dystansem i uśmiechem, a jego żarty są wyważone i w dobrym guście.

Bezpośredni kontakt ze śmiercią zapewnia nam Charlie Asher. To właśnie on jest naocznym świadkiem tych ostatnich chwil,  samego momentu umierania, przejścia w niebyt i ciemność. Autor dużo uwagi poświęca również pracownikom i wolontariuszom hospicjów, codziennie poświęcającym czas i serce umierającym i ich rodzinom im również dedykowana jest ta powieść.

Jak już jesteśmy przy bohaterach, to autor świetnie wykreował każdą z postaci, która pojawia się na kartach powieści, zarówno te realne, jak i te fantastyczne. Również bohaterowie drugoplanowi głęboko zapadają w pamięć, każda z postaci jest dopracowana, na swój sposób dziwaczna i jednocześnie wyjątkowa.  Do końca nie wiadomo, kto w tym wszystkim jest bohaterem, kto łotrem, a kto jedynie niewinnym świadkiem.

"Brudna robota" to powieść która jest absurdalnie śmieszna i smutna zarazem. Absurd godny Kurta Vonneguta, niepoprawność polityczna i czarny humor wyróżniają powieść Moora i sprawiają, że jest na swój sposób wyjątkowa. Z kolei dowcipne uwagi na temat śmierci oswajają ją i pomagają pogodzić się z tym co jest nieuniknione.  Niepoważnie poważna, bardzo dobra rozrywka.

Brudna robota, Christopher Moore, Wydawnictwo Mag, 2007, ss. 528

* książka została przeczytana w ramach wyzwania "Czytam Fantastykę IV"

4 komentarze:

  1. Wygląda na powieść pełną skrajności. czytałam kiedyś coś tego autora o wampirach, ale tak średnio mi odpowiadała. Oswajanie śmierci kojarzy mi się z cyklem Pratchetta, gdzie ŚMIERĆ był moją ulubioną postacią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie, może się wydawać, że takie połączenie to będzie raczej niewypał, bo w jednej chwili pęka się ze śmiechu, a w drugiej zastanawiamy się nad sensem życia. Mi to się podobało, wszystko jest wyważone i ze smakiem. Niestety tego Pratchetta nie czytałam (jeszcze) więc ciężko mi się wypowiedzieć. Ja skojarzenia miałam z Vonnegutem, podobne połączenie absurdu i głębszego drugiego dna.

      Usuń
  2. Bardzo chętnie przeczytam. Czuje się zaintrygowana :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że warto, ja z pewnością sięgnę po kolejne książki autora. Pozdrawiam.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...